Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/127

Ta strona została przepisana.

ani młode dziewczę nie spostrzegli tej bezustannej obserwacji.
Nigdy młody markiz nie wymieniał nazwiska ani hrabiego, ani panny de Randal. Nigdy pytać się nie poważył o żadno z nich obojga. Była to miłość głęboka, prawdziwa, w najściślejszych tajnikach duszy zamknięta.
Pewnego dnia, około południa, we dwa miesiące po owym koncercie na polach Elizejskich, Andrzej San-Rémo wyjechał konno na przechadzkę w towarzystwie służącego i zwrócił się w ulicę Franchet, by dosięgnąwszy przedmieścia Honorjusza, przejechać przed pałacem Grandlieu, jak to miał zwyczaj czynić codziennie. Z ulicy Magdaleny dostrzegł wielką liczbę powozów i karet, stojących przed okratowaniem pałacu. Lokaje w galowych liberjach tworzyli grupę różnobarwną, a pomiędzy niemi poznał służbę wicehrabiego.
Jakieś arystokratyczne zaślubiny odbyć się mają zapewne w kościele św. Magdaleny, pomyślał San-Rémo, a między zaproszonemi znajduje się pan de Grandlieu z wychowanicą.
Na tak niespodziewaną sposobność ujrzenia panny de Randal, serce młodzieńca gwałtownie bić poczęło. Zsiadł z konia, a oddawszy cugle służącemu, wszedł do kościoła, wspaniale przybranego, oświetlonego jak w dniach najwyższych uroczystości, napełnionego wonią kadzideł, pośród którego rozlegały się poważne dźwięki organów.
Tłum nieprzejrzany eleganckiego arystokratycznego świata zapełnił nawę kościelną.