Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/154

Ta strona została przepisana.

ci ją życzliwie, bez urazy. Radabym ci powiedzieć „Dowidzenia“ lecz prawdopodobnie nie zobaczymy się więcej, a zatem: „Żegnam cię.“
— Jakto? wypędzasz mnie? wyszepnął smutno młodzieniec.
— Pozwalam ci odejść, rzecz całkiem inna. Pragnąłeś, widzieć drzwi przed sobą otwarte, otwieram ci je.
— Przez krótką chwilę wszystko się zmieniło.
— Co? zawołała Fanny z szyderczym śmiechem, ta wielka miłość która doprowadzała cię do szaleństwa, wygasła tak nagle?
— Wiesz, że to nastąpić nie może. Wiesz, że ona nigdy nie wygaśnie!
Fanny się zadumała, a potem, wskazując ręką na portret.
— A zatem, nie jesteś już zazdrosnym o księcia? spytała.
— Kochasz go? wyszepnął Jerzy.
— Nienawidzę! ze wszystkich sił, lecz mimo wszystkiego, jest on mym mężem.
— Nienawidzisz go, powtórzył Tréjan z błyskającem radością spojrzeniem.
— O tyle, o ile na to zasłużył. Wiele by o tem mówić potrzeba było.
Jerzy padl na kolana przed Fanny Lambert i mimo oporu młodej kobiety, pochwycił natychmiast obie jej ręce.

XXIV.

— Co pan robisz? zawołała żywo, usiłując uwolnić dłonie, jakie Tréjan okrywał pocałunkami. Czy tracisz rozum artysto?