Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/160

Ta strona została przepisana.

Fanny Lambert, przymknęła z lekka powieki, pierś jej unosiła się przyspieszonem tchnieniem. Po chwili milczenia, podała rękę młodzieńcowi z gestem błagalnym i głosem przerywanym, jak gdyby walcząc sama z sobą, wyjąknęła z cicha:
— Jerzy! dajesz mi wiele cierpieć, o bardzo wiele.
— Ja daję ci cierpieć? zawoła! artysta, ależ na Boga dla czego?
— Cała postać młodej kobiety drżała, jak gdyby pod powtarzanemu ciosami potężnej elektryczności. Pobladła i z cicha odpowiedziała:
— Jeżeli prawdziwie mnie kochasz, odejdź! odejdź przez litość i nie powracaj tu więcej!
— Wypędzasz mnie po raz drugi, zawołał Tréjan.
— Nie wypędzam, lecz błagam, oddal się, oddal!
— Ależ dla czego!
— Ponieważ najwyższe z nieszczęść weszło tu wraz z tobą! Myśl o tem nieszczęściu przeraża mnie! Gdybym wierzyła twym słowom, gdybym cię pokochała, jakież byłoby me życie?
— Życiem kobiety szczęśliwej, kobiety kochanej.
— Nie dla mnie miłość, nie dla mnie szczęście. Mnie nie wolno jest być kochaną, ani szczęśliwą!
— Ależ to szaleństwo!
— Nie rozporządzam sobą. Jestem zamężną.
— Co to znaczy? Mąż którego się nie kocha, staje się wrogiem! Gdy łańcuch jest za zbyt ciężkim do podźwignięcia, łamie się go natenczas, gdy więzienie jest nazbyt surowem, ucieka się zeń! Uwięzionemu służy prawo ucieczki!