Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/167

Ta strona została przepisana.

Zdumiona i przestraszona, szybko przybiegłam do domu.
Przebiegłam jak wicher cztery piętra, dzielące mnie od naszego mieszkania. Otworzywszy drzwi kluczem, jaki miałam przy sobie, uspokoiłam się zobaczywszy światło płonącej lampy w drugim pokoju.
Wbiegłam tam. Ojciec siedział nieruchomy przy kominku, z głową opartą na poręczy fotelu. Jedną rękę miał na dół opuszczoną. Zasnął widocznie, pomyślałam, oczekując na moje przybycie.
— „To ja! mój ojcze, wołałam radośnie, przebudź się, zasiądziemy do wieczerzy. Ileż mi sprawiłeś obawy nie przyszedłszy po mnie do teatru“!
Nie odpowiedział i nie poruszył się wcale. Pochwyciłam go za rękę. Ręka ta była zlodowaciała. Położyłam dłoń na piersiach. Serce nie biło wcale. Prawda ukazała mi się w całej okropności. Z okrzykiem rozpaczy, tracąc przytomność upadlam na podłogę w pobliżu fotelu, na którym spoczywał ojciec umarły.

XXVI.

Mój okrzyk, pełen boleści, rozbrzmiał po całym domu, mówiła Fanny dalej. Wróciwszy do przytomności spostrzegłam iż kilka osób mnie otaczało, skrapiając mi głowę zimną wodą. Podniósłszy się, prosiłam aby odeszli i uklękłam przy ojcu, krzepiąc się nadzieją iż to jest może złudzenie i że jakaś iskra życia być może pozostała jeszcze w tem bezwładnem ciele.
Przybyły lekarz zniweczył to moje mniemanie.
I otóż zostałam sama na świecie!
Mój nerwowy, wrażliwy organizm, nie zdołał przenieść tak strasznego ciosu. Omdlałam powtórnie, a skoro