Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/17

Ta strona została przepisana.

niedbała opłacić raty w towarzystwie ubezpieczeń. Wszakże tak pojmujesz ów obraz, nieprawdaż?
— W zupełności... Zdaje mi się, iż inaczej odtworzyć go niemożna. Jest to obraz kompletny, w najdrobniejszych szczegółach. Mamże go rozpocząć?
Srzeż się, nie czyń tego.
Jerzy spojrzał zdumiony; Vibert mówił dalej:
— Tak mój kochany, strzeż się podobnych rzeczy. Strzeż się, tak, jak wpadnięcia w pożar twego płonącego folwarku. Temat jest pięknym, niezaprzeczenie, lecz spospolitowany, zużyty, wyczerpany i djabelnie przestarzały. Mniej jeszcze tu ruchu niż we wnętrzu „wiejskiej chaty.“ Ani się bierz do tego pod żadnym pozorem!

III.

— A więc, mój przyjacielu, rzekł Jerzy, śmiejąc się głośno, obmyśl sam temat.
— Dzisiaj, mój dobry, począł Vibert, sztuka jest chorą.
— Zdanie to niegdyś wyraził sławny Bilboquet, mówiąc: „Sztuka cierpi na wycieńczenie.“
— Miał słuszność zupełną. Czy wiesz kto obecnie kupuje obrazy?
— Amatorowie, sądzę, i znawcy dobrego malarstwa.
— Niestety! tych amatorów nie ma już śladu, a ci którzy po nich nastąpili, nie znają się wcale.
— Dla czego więc kupują?
— A! otóż właśnie kwestja. Kupują, ponieważ obrazy przyozdabiają mieszkanie, a ztąd są niezbędnemi w cośkolwiek lepiej urządzonym apartamencie, jak jest nim