Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/171

Ta strona została przepisana.

tlanego rzutu, wydobytego z maszyny elektrycznej, jakiem oświetlają balety i widma fantastyczne.
Pomimowolnie spojrzałam ku parterowym lożom, umieszczonym w pobliżu sceny. W głębi jednej z tych lóż ujrzałam dwie źrenice, z fosforowym blaskiem utkwione w me oczy. Następnie dostrzegłam łysą czaszkę głowy, świecącą jak kość słoniowa między dwoma puklami jasno blond włosów; dalej jakąś wyniosłą kościstą postać, ubraną w biały krawat, frak czarny, na klapie którego po lewej stronie błyszczała wielka sprzączka djamentowa.
Tę dziwną charakterystyczną postać, po raz pierwszy ujrzałam w mem życiu i głęboko utkwiła się ona w mojej pamięci.
— Książę Aleosco, nieprawda? zapytał Tréjan.
— Tak, to był on, odpowiedziała Fanny.
— I bezwątpienia, mówił dalej artysta z odcieniem ukrytej zazdrości, pięknym ci się wydał, mimo tak niepowabnej postaci?
Fanny wzdrygnęła się niecierpliwie.
— Mówisz, jak warjat! zawołała, ów człowiek z kociemi iskrzącemi oczyma wywierał na mnie wrażenie, jakiegoś widma z powieści Hofmana, przyobleczonego w żywe ludzkie ciało.
Do zaciekawienia z jakiem się w niego wpatrywałam, łączył się rodzaj dziwnej trwogi. Nie jestem bojaźliwą, a mimo to wtedy strach mnie ogarniał. Ta jego elektryczne wejrzenie, uparcie zatopione w mojem obliczu do tego stopnia mięszało mnie i drażniło mi nerwy, że bez pomocy suflera byłabym się po kilka-