Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/174

Ta strona została przepisana.


XXVII.

Pojmujesz, iż byłam do najwyższego stopnia zirytowaną i podrażnioną, mówiła dalej Fanny Lambert. Co mogło nadal wyniknąć, jeżeli po pierwszej chwili objawiało się tak natrętne mnie prześladowanie?
Byłam pewną, co do siebie, niepokoiła mnie jednak walka, jaką w przyszłości z tym człowiekiem staczać będę musiała. Przygnębiona tą myślą, przez całą noc oczu zamknąć nie mogłam.
Nazajutrz, wróciwszy z próby, zastałam bukiet i kartę wizytową na stole, w salonie. Rozpłomieniona gniewem, przywołałam pokojówkę. Udając zdziwienie, utrzymywała, iż nie wie, jakim sposobem ów bukiet z biletem znalazły się w pokoju, do którego prócz niej, nikt nigdy nie wchodził w mej nieobecności. Pozwoliłam jej zaprzeczać, ale zarazem powiadomiłam ją, że jeżeli jeszcze raz powtórzy się rzecz podobna, wypędzę ją bez przebaczenia.
Wieczorem dnia tegoż w teatrze, książę znów siedział w swej loży, a obok niego na krześle spostrzegłam ów nieodstępny bukiet, jakiego nieomieszkał rzucić mi na scenę podczas kupletów „Metelli“. Po skończonem widowisku, oddała mi bukiet odźwierna, pomimo mego zakazu; bukiet znalazłam w powozie i bukiet na progu mego mieszkania.
Trzy dni tak upłynęły sprowadzając wzrastającą nawałę kwiatów, aż wreszcie pewnego popołudnia, gdym korzystając z dnia, od próby wolnego, siedziała w mym saloniku, ucząc się roli, drzwi nagie się otworzyły, a