Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/175

Ta strona została przepisana.

w nich ukazał się książę Aleosco uśmiechnięty, ukłon roi składając.
Z razu, bojaźń mnie ogarnęła, lecz to uczucie przemknęło jak błyskawica. Czego miałam się obawiać? Wystarczyło otworzyć okno i wezwać na pomoc przechodniów w razie niebezpieczeństwa. Gniew mną zawładnął — w miejsce obawy. Postanowiłam skończyć raz na zawsze z owym nieznośnym natrętnikiem. Podniósłszy się z krzesła, przystąpiłam ku przybyłemu, a mierząc go wzrokiem od stóp do głowy:
— Pan jesteś księciem Aleosco? zapytałam.
— Tak piękna pani, odpowiedział, a jeśli zechcesz, twój najuczciwszy kochający sługa.
— A więc, pozwól sobie powiedzieć, zawołałam, że podobni tobie książęta, są ludźmi najniższej sfery! Ośmielasz się pan wejść do mego domu, wbrew wydanemu przezemnie zakazowi, przekupiwszy służbę. Przestępujesz próg mego pokoju, wiedząc, iż nie wypada mi przyjąć cię u siebie! Książę Aleosco, mimo żeś księciem, jesteś obok tego gburem!
Uśmiechnął się, a na jego twarz bladą wystąpił rumieniec.
— E! odrzekł żartobliwie, obelgi wychodzące z tak pięknych ust, bywają względami do pozazdroszczenia temu, na którego są rzucane! Nie mogłem żyć dłużej nie widując ciebie, a gdybym cię był prosił pani o zaszczyt przyjęcia mnie u siebie, byłabyś prośbę na pewno odrzuciła. Należało więc postąpić jak ja uczyniłam i nie żałuję tego. Wiadomo ci zapewne, piękna pani, iż je-