Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/177

Ta strona została przepisana.

rzę okno i zawołam!
Książę śmiać się zaczął.
— Chcesz zrobić skandal, a pfe! piękna pani. Znam paryżanki, wiele bardzo pięknych paryżnek, ale umiały żyć one. Ciebie kształcić dopiero potrzeba. Chętnie podejmę się tego, tymczasem do widzenia, mały szatanku. Jesteś na wskroś oryginalną i z tej przyczyny tyle cię kocham, a w przyszłości więcej jeszcze kochać będę.
Tu uśmiechnięty, złożył mi piękny ukłon i wyszedł.

atrzasnęłam drzwi za nim wołając: Idź do djabła!
Usłyszał mnie i przez drzwi odpowiedział:
— Z tobą piękna pani, poszedłbym do niego najchętniej. Wybierzemy się w te odwiedziny, gdy zechcesz.
Upadłam na fotel obezwładnioną, złamana, a nadewszystko mocno zaniepokojona. Widocznem było, iż ów książę zwiększy swe podstępne działania, a w jaki sposób przed niemi się uchronić? Jak uniknąć kiedyśkolwiek zastawionych na siebie sideł? Nie mogłam teraz ufać, ani mej pokojówce, ani służącemu, przekupił on ich oboje.
Wypędzić ich i przyjąć inną służbę? Na co by się to przydało? Jak tych przekupił, przekupi i innych.
Prosić kogo o jakąś opiekę nad sobą? Nie znałam osobistości zajmującej wyższą, albo przynajmniej równą pozycję memu prześladowcy. Prócz tego, widziałam jasno, iż śpiewaczka komicznej opery, nie umiejąca się sama bronić przeciw galanterji wielkiego pana i wzywająca cudzej opieki, wyda się wszystkim w najwyższym stopniu głupią i śmieszną, ponieważ nikt nie uwierzy w niebezpieczeństwo, jakie ja przeczuwałam.