Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/194

Ta strona została przepisana.

— Przebacz rai straszną obelgę, lecz zasłużyłem na i nią, wyrzekł, odchodzę. Jeden wyraz tylko. Jestżeś niebezpiecznie zranioną?
— Nie sądzę. Na czas mnie powstrzymałeś!
— Może sprowadzić doktora?
— Nie! Chcę być samą, swobodną, ot! wszystko!
— Jutro będziesz wolną.
— Mogęż temu wierzyć?
— Daję ci na to powtórnie me słowo.
Tu Aleosco, zupełnie uspokojony, ukłonił mi się i wyszedł.
Za chwilę potem, weszła służąca, przynosząc bandaże, kompresy, flakony z gojącemi środkami, słowem, całą aptekę. Zaczęła wydawać niezrozumiałe dla mnie okrzyki, połączone z jęczeniem, aż wreszcie uspokoił ją mój gest nakazujący milczenie.
Pytała znakami, czy pozwolę jej odpiąć swój stanik i obejrzeć ranę, która nieprzedstawiając niebezpieczeństwa, bardziej mi niż w pierwszej chwili dokuczała.
Wycisnąwszy krew, położyła kompres nasiąknięty płynem, przywiązawszy go pośrodku dwoma bandażami. Ta dobra kobieta mogła byłaby zostać pierwszego stopnia infirmerką. Po dokonaniu powyższej operacji, odeszła na moje skinienie.
Pojmujesz bezwątpienia, że po tylu silnych wzruszeniach potrzebowałam gwałtownie spoczynku, zobowiązanie księcia, spokojność mi wróciło. Przekonał się, że groźba odebrania sobie życia nie była z mej strony daremną. Mimo to wszystko, nie rozbierając się, noc całą przespałam w fotelu.