rzęsiście oświetlonej sali.
Po trzech miesiącach nudzić go zaczął pomieniony tryb życia, spostrzegłam to, lecz zamiast się smucić, cieszyłam, spodziewając, iż wkrótce ukończy się wreszcie to jednostajnie klasztorne a tak nieznośne mi życie.
— Rychlej czy później, zechcesz zapewne wyjechać do Wiednia, mówił mi pewnego rana, pojadę więc tam dziś, aby urządzić dla ciebie mieszkanie.
Przez dwa dni był nieobecnym, a powróciwszy zawiózł mnie do pięknego pałacu, z niesłychanym przepychem i zbytkiem urządzonego, oznajmując iż odtąd tu będę zamieszkiwała.
— A ty? zapytałam.
— Och! ja, odrzekł, wszak wiesz, że mam drugi, swój własny, moja kochana! Będę jednakże przyjeżdżał do ciebie codziennie.
— Tak? zawołałam, chcesz więc abym uchodziła w obec ludzi za twoją kochankę?
— To nieuchronne, odparł najobojętniej.
— Ależ ja jestem twą żoną.
— Nie zaprzeczam.
— I pozwolisz krążyć tyle ubliżającym obojgu nam wieściom?
Uśmiechnął się, jak gdyby przekonany, iż nic nie zdoła skalać jego honoru i odrzekł:
— Wynajdż sposób, zapobieżenia temu jeżeli możesz?
— Jest sposób, wyjawienie prawdy.
— Niepodobieństwo moja kochana, dla wiadomych już powodów. Powiedziałem naprzód, że nasze małżeństwo publikowanem być nie może.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/200
Ta strona została przepisana.