Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/21

Ta strona została przepisana.

mym! Zkąd u czarta zdobyłeś tę głowę?
— Z własnej wyobraźni.
— Nie! to nieprawda, zawołał Vibert. Tworzone to z natury, albo jakiegoś wspomnienia. Może cokolwiek ją wyidealizowałeś, przypuszczam to, nie przeczę, takich jednakże oczów nie wytwarza się z wyobraźni a zresztą patrz. W kąciku przy ustach, znajduje się maleńkie znamię. Przysięgnij mi, że to znamię jest twoim wynalazkiem, a choć byś nawet i przysiągł, nie uwierzę! Znam ja się na tem, mój drogi. Jest to malowane z natury i dałbym w zakład głowę, że ów model istnieje, a co więcej, żem go spotykał po kilkakroć razy.

IV.

— Pan spotkałeś tę osobę? pytał żywo Jerzy.
— Tak, odrzekł Vibert.
— Gdzie?
— Tego nie pomnę. W teatrze, na spacerach, lub ma wyścigach być może, słowem w jednem z owych miejsc, gdzie spotykamy się, nie znając zupełnie.
Po tych słowach kupiec obrazów wpatrywał się w ów portret przez kilka minut w milczeniu, to oddalając się, to przybliżając, słowem studjując w najdrobniejszych szczegółach to dzieło, następnie rzecz nie do uwierzania, dobył z bocznej kieszeni pugilares, a wyjąwszy zeń toilet tysiąc frankowy, podał go artyście.
— To dla ciebie, rzekł, a portret dla mnie. Rzecz postanowiona?
Tréjan przecząco potrząsnął głową.
— Nie! odparł zwięźle.