Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/215

Ta strona została przepisana.
XXXIV.

— Przyrzekłeś mi, baronie, być w dniu dzisiejszym u Fanny, mówił Tréjan odchodząc, niezapomnij o tem więc, proszę.
— Bądź spokojnym, niezapomina się, gdzie chodzi o wyświadczenie przysługi przyjaciołom, odrzekł Croix-Dieu. Każę natychmiast zaprzęgać i jadę. Być może, iż Fanny w domu nie zastanę. W takim razie powtórnie do niej pojadę i po mojem z nią widzeniu się, wyślę list do ciebie, mniej więcej przed wieczorem. Czekaj cierpliwie. Bądź odważnym i miej nadzieję.
Tréjan, wróciwszy do siebie, oczekiwał według poleceń barona.
Upłynęło popołudnie, wieczór się zbliżał. Artysta biegał zdenerwowany po swojej pracowni, potrącał Walentego, złorzeczył Fannie Lambert, przeklinał barona i sam siebie, snując najbardziej szalone pomysły. Przed dziewiątą godziną zadźwięknął dzwonek w przedpokoju. Jerzy zachwiał się i zadrżał. Uczuł, iż serce mu w piersiach nagle bić przestało.
— List do pana, rzekł, wchodząc Walenty.
Tréjan za pierwszym rzutem oka poznał adres, nakreślony ręką barona. Rozdarł kopertę, pochłaniając następujące wyrazy:
„Przesyłam ci, kochany przyjacielu, dziennik wieczorowy, w którym znajdziesz coś bardzo dla siebie interesującego. Nie łada szczęście ci sprzyja! Uzbrój się w odwagę przeciw radości, jak nią zbroiłeś się w zamku. Jutro przyjdę ci powinszować.