— Moje dzieci, przerwał Croix-Dieu z powagą, błąkamy się po manowcach bezpotrzebnie; na co dyskutować w przedmiocie pośmiertnego szacunku, jakiego żaden z nas szczerze nie odczuwa? Mam do spełnienia misję, nader ważną, jaką chciałbym załatwić coprędzej. Pozwalasz mi na to?
Młoda kobieta skinęła głową potwierdzająco.
— A zatem, mam zaszczyt, kochana Fanny, prosić o twoją rękę dla mego przyjaciela, hrabiego Jerzego Tréjan, który na pewno umarłby z rozpaczy, gdybyś mu jej odmówiła, ponieważ kocha cię o tyle, o ile tylko kochać można!
— Wiem, że mnie kocha, odpowiedziała Fanny ze skromnym uśmiechem, i on zarówno wie, że go kocham. Oto moja ręka Jerzy.
Artysta z okrzykiem radości pochwycił podane sobie drobne różowe szpony i okrywał je pocałunkami.
— Lecz nasze małżeństwo nie może nastąpić w krótkim czasie, mówiła owa pseudo-księżna.
— Dla czego? pytał Jerzy.
— Od ośmiu dni zaledwie jestem wdową.
— Po mężu, który niepozwolił ci nosić swojego nazwiska, przerwał Tréjan.
— Pomimo to, był moim mężem w obec Boga. Winnam stosować się do przyjętych form towarzyskich i pozostawić jakiś przeciąg czasu pomiędzy nowym związkiem a dawnym, przez śmierć zerwanym. Jest to moim obowiązkiem. Taką jest moja wola!
Jerzy błagać zaczął. Fanny była niewzruszoną, stanowiono, iż zaślubiny nastąpią po upływie
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/219
Ta strona została przepisana.