Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/221

Ta strona została przepisana.

Jerzy nie kryjąc zachwytu, jaki wywoływała jego kuzynka, wyznawał sam przed sobą że była to w rzeczy samej czarująca kobieta!
— Rozpoczynamy więc posiedzenie? pytała Herminia, zadowolniwszy swoją dziecięcą ciekawość.
— Każdej chwili, skoro rozkażesz, kuzynko.
— Wskaż mi pan zatem jak i gdzie mam usiąść.
— Tu, na tym fotelu w pełnem świetle.
— Czy trzeba zdjąć kapelusz?
— Tak, prosiłbym o to.
— Czy jestem dobrze uczesaną?
— Nazbyt dobrze.
— Jakto mam rozumieć?
— To znaczy, że radbym widzieć w twych pięknych jasnych włosach, kuzynko, trochę więcej nieładu. Ułożymy je, a raczej rozrzucimy, jeśli pozwolisz, we właściwym czasie.
— O zezwoleniu proszę nie wątpić. Zapewne wiele portretów kobiecych miałeś dotąd, kuzynie?
— Tak, kilkanaście.
— A więc upewniam, iż niemiałeś posłuszniejszego nademnie modelu. Przekonasz się o tem. Ile posiedzeń, odbyć będzie trzeba?
— Mniej więcej dwanaście, do piętnastu.
— A będę ładną na tym portrecie?
— Tak, jeżeli cię zrobię podobną, kuzynko.
— Komplement, dzięki za niego! odpowiedziała, śmiejąc się Herminia. Oznacz mi jaką mam pzzybrać pozę. Tak będzie dobrze?
— Nie zupełnie, aby być pełną wdzięku, bądź sama