kuzynkę w białej sukni, pośród parku, zalanego świeżem światłem porannem. Włożyłbym jej w rozrzucone włosy parę liści, skroplonych rosą, Mogłaby trzymać za wstążki swój słomiany kapelusz, oraz koszyczek napełniony polnemi kwiatami. Byłaby to bogini wiosny. Jakże uważasz mój projekt, kuzynie
— Ach! zawołała Herminja klaszcząc w ręce radośnie, zrób pan tak, to będzie prześliczne!
Jerzy pytał spojrzeniem wicehrabiego.
— Niech i tak będzie, rzekł on. Usuńmy tarczę herbową. Ze stratą strony heraldycznej obraz zyska na wdzięku i prostocie.
— A więc, rzecz postanowiona, do dzieła zatem! wyrzekł Tréjan. I jednocześnie szkicować zaczął w oznaczonym kierunku.
Po trzech bytnościach wicehrabstwa w pracowni, kontur dawał pojęcie o wysokiej wartości obrazu, a podobieństwo Herminii w zdumiewający sposób schwyconem zostało.
Za czwartem przybyciem gdy wszedł pan Grandlieu z małżonką, artysta, przywoławszy Walentego, wysłał go na miasto z jakiemś poleceniem.
— Zamknij wychodząc drzwi od przedpokoju i klucz zabierz z sobą, dodał, w rodzaju przestrogi.
Rozpoczęło się pozowanie.
Walenty jednak źle słyszał, albo zapomniał ostatnich wyrazów swojego pana, ponieważ wkrótce po jego wyjściu, otwarły się drzwi pracowni, a w nich najniespodziewaniej ukazał się Andrzej San-Rémo.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/223
Ta strona została przepisana.