— W Touraine, czy w Normandji? pytał pan de Grandlieu.
— W Touraine, gdyż przystępuję do kupna posiadłości des Ridelles.
— Al jest to piękna wioseczka, granicząca z dobrami Grandlieu, gdzie spędzam zwykle parę letnich miesięcy, rzekł starzec. Posiadam tam lasy znakomite. Jestżeś pan myśliwym, panie markizie.
— I to zapalczywym, odrzekł, San-Rémo.
— A więc jeżeli kupisz de Ridelles, rozkażę moim strażnikom aby dozwolili ci polować dowolnie na całej leśnej przestrzeni.
— Gorące dzięki za tyle uprzejmości.
— Drobnostka, nie warta podziękowania, przerwał, śmiejąc się wicehrabia. Ja nie poluję.
— Pozwolisz mi pan złożyć ci we własnym twym domu wyrazy szczerej wdzięczności?
— Z całą przyjemnością będę oczekiwał pana na wsi w jesieni w Grandlieu.
Andrzej uczuł, jak gdyby mu ktoś strumień zimnej wody puścił na głowę. Nie mogło być grzeczniejszego wyrzeknięcia się od zaproszenia.
Wicehrabia gotów był go przyjąć w Grandlieu, ale widocznie niechciał go przyjąć w Paryżu. A więc podwoje pałacu na przedmieściu św. Honorjusza zamkniętemi dlań pozostały. Nalegać było niepodobna. Zrozumiał to młody markiz i wyszedł też niezadługo, podczas swej krótkiej wizyty. Zaledwie ośmieliwszy się przelotnie rzucić okiem na Herminię. Bądź co bądź jednak, uczynił krok ważny. Nie był już teraz nieznanym dla
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/226
Ta strona została przepisana.