Tu wyszedł z kawiarni, a w kilka minut później wdrapywał się na szóste piętro domu przy bulwarze św. Michała.
Drzwi na wprost schodów oznaczonemi były kartką papieru z napisem: „Sala fechtunku.“
Zastukał czterokrotnie, w krótkich przerwach, a po kilku sekundach drzwi się otwarły i młody mężczyzna wpuścił przybyłego salutując go po wojskowemu.
Pokój, do którego wszedł baron, stanowiący całe mieszkanie kapitana Grisolles usprawiedliwił nazwę „Sali fechtunku.“ Florety, maski i rapiry porozwieszane tu były na ścianach, tak jednak była wązką ta izba, iż dwaj przeciwnicy, stanąwszy naprzeciw siebie, nie byliby w stanie postąpić czterech kroków bez uderzenia się o ścianę.
Mieszkańcem tej izby był przystojny chłopiec dwudziesto kilko-letni, średniego wzrostu, dobrze zbudowany, z czarnemi gęstemi nieco kędzierzawiącemi się włosami, o śniadej cerze, wygolony starannie, prócz długich jedynie wąsów, w górę zakręconych.
— Czy mam przyjemność mówić z kapitanem Grrisolles, pytał Croix-Dieu, z lekkim ukłonem.
— Tak, z byłym oficerem oddziałów Garibald’ego. Mogęż zapytać nawzajem o cel przyjemnej pańskiej wizyty?
— Przychodzę zaproponować panu pewien interes, rzekł baron.
— Zgoda! Jeśli jest dobrym, łatwo się porozumiemy. O cóż chodzi?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/231
Ta strona została przepisana.