— O otrzymanie policzka, odparł najspokojniej Croix-Dieu.
Grisolles jednym skokiem cofnął się w tył, połyskując zaiskrzonemi oczyma.
— Jeżeli to żart, zawołał, przyznam, że nazbyt ryzykowny, gdyż uprzedzam pana, że mam zwyczaj surowo karcić płaskich żartownisiów.
Baron uśmiechnął się.
— Pozwól że mi skończyć, rzekł, powiedziałem, iż chodzi tu o otrzymanie policzka, obecnie zaś dodam i o danie pchnięcia szpadą.
Twarz Grisolla wypogodziła się w okamgnieniu.
— To co innego, zawołał, druga część pańskiej propozycji zmienia całkiem pierwszą. Z chwilą, gdy zadość uczynienie ma nastąpić po obeldze, rzecz staje się możebną do przyjęcia.
— Jakąż cenę nakładasz na to, kapitanie?
— Pomówmy naprzód o pierwszej połowie sprawy. Gdyby chodziło o wymierzenie komu policzka, natenczas żądałbym dziesięć luidorów, skoro jednak chodzi o otrzymanie, co jest rzeczą wielce nieprzyjemną, kosztować będzie drożej. Sądzę że pan to pojmujesz?
— A więc, niech będzie piętnaście luidorów.
— Zgoda! Jestem przystępnym w interesach.
— Pozostaje teraz pchnięcie szpadą. Ileż wart cios taki?...
— To zależy od okoliczności. Czy trzeba zranić niebezpiecznie przeciwnika, lub go odrazu położyć bez życia?
— Ni jedno, ni drugie, odrzekł Croix-Dieu. Trzeba
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/232
Ta strona została przepisana.