to bukiet kolosalny. Od czasu do czasu wychylały się ztamtąd postaci męzkiej młodzieży, lornetując po sali, poczem nagle znikały. Ową damą z białem piórkiem, wachlarzem i bukietem w ręku, była Regina Grandchamps, przybrana w jaskrawą toaletę; otaczało ją czterech anemicznych młodzieńców, kaszlących w głębi jej loży.
O piętro niżej, tuż pod nimi siedziała samotnie Fanny Lambert przybrana w piękny kostjum żałobny czarny, złotem haftowany.
Jerzy Trejan, Filip Croix-Dieu i Andrzej San-Rémo, zajmowali krzesła w orkiestrze.
Naprzeciw Reginy Grandchamps, po lewej stronie sali, znajdowała się w loży para dobrze znanych osób paryżanom.
Był to właściciel niegdyś okrętu z Anvers, nazwiskiem Van Arlow, który osiedlił się w Paryżu przed dziesięcioma laty, z dwudziestu miljonami, w podwójnym celu, raz, aby umknąć przed żoną, powtóre, ażeby przejeść dochody, a w potrzebie nawet i kapitał z ładnemi kobietami półświatka.
Ów Flamandczyk tak dobrze wypełniał plan zamierzony, że mając lat sześćdziesiąt w chwili gdy przedstawiamy go czytelnikom, wyglądał na siedmdziesiąt pięć co najmniej. Trudno byłoby odnaleźć coś bardziej wstrętnego nad jego powierzchowność.
Kępki siwych włosów pokrywały miejscami jego ogołoconą czaszkę. Bielejące faworyty okalały twarz; żółtą, pomarszczoną, bez wyrazu, prawdziwe oblicze obłąkanego z Salpetrière. Oczy przyćmione, bez blasku,
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/235
Ta strona została przepisana.