wali odkrytą lożę. Kobieta mogła mieć lat przeszło pięćdziesiąt, przed dwudziestoma laty zajmowała się profesją akuszerki na bulwarze Batignolles, w domu Vignot’a i ztąd jest nam znaną.
Pani Angot siedząc na przedzie loży, była nadzwyczaj bogato, ale z najgorszem gustem ubraną. Potężny biust pani Angot, obciśnięty stalowym gorsetem, mógł był zastąpić korzystnie wystawę jubilerskiego sklepu. Czegóż bo tam nie było? Naszyjniki, łańcuchy, medaljony, brosze błyszczały na aksamitnym staniku koloru „solferino“, rozsiewając kaskady złota i drogich kamieni! Było to brzydkiem, ale olśniewającem.
W prawej ręce trzymała piękną cyzelowaną o szkłach podwójnych lornetkę, przeglądając za jej pomocą kolejno loże i galerję, ze szczególną zaś uwagą przypatrywała się zebranym tu młodym kobietom. Znała ona przytem i wielu mężczyzn obecnych w teatrze, żaden z nich jednak, przechodząc obok jej loży, nie powitał jej ukłonem.
Towarzysz pani Angot umieścił się w cieniu w głębi loży, pozostawiając jej miejsce na przedzie, w pełnem świetle. Osobistość ta, dziwne sprawiała wrażenie. Wszystko w niej było niezdecydowanem, niepewnem, trudno było nawet oznaczyć wiek jego. Mógł mieć lat pięćdziesiąt, a może czterdzieści. Jego włosy rudawe, rozdzielone nad czołem na dwie równe części, spadały płasko ku uszom. Na obliczu gładkiem, wybladłem, trudno było doszukać jakiegobądźkolwiek wyrazu, czego powodem były być może niebieskie okulary, przysłaniające mu oczy. Ubiór jego odznaczał się jakąś gminną
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/237
Ta strona została przepisana.