— Spróbój.
Regina rzuciła okiem na swego anemicznego kochanka. Był zmienionym do niepoznania. Dzikość postanowienia zastąpiła łagodny zwykle wyraz jego twarzy, policzki mu gniewem pałały.
Zlękła się na serjo. Gotów dokonać co mówi, pomyślała.
Wszystko to, o czem mówimy, odbyło się cicho. Publiczność nie zwróciła uwagi na ową burzę huczącą w loży.
Zasłona zapadła pośród szalonego brawa, po którem nastąpiło ogólne wywoływanie, zwrócone jednak wyłącznie do Diny Bluet.
— Otóż wychodzę, rzekł Oktawiusz, biorąc kapelusz. Możesz teraz uczynić, co ci się podoba skoro spuszczono zasłonę, nic mnie to nie obchodzi.
— Idź! wyszepnęła. nie zatrzymuję cię wcale! Idź, zabłyśnij u stóp owej włóczęgi magiczną perspektywą sześciu milionów po zmarłym „swym papie.“
Oktawiusz wyszedł, nie odpowiadając i zatrzasnął gwałtownie drzwi za sobą.
Regina zwróciła się ku dwom pozostałym towarzyszom, którzy byli świadkami tej tyle żywej sprzeczki.
— Ha! zawołała, nad czem do czarta rozmyślacie oba? Zamiast siedzieć w miejscu nieruchomie, jak dwaj idjoci, trzymając laski w zębach, dopomóżcie mi w czemkolwiek.
Dwaj tak nazwani idjoci ozmajmili gestem, iż są gotowi do wszystkiego.
— Znacie pana de Croix-Dieu? mówiła dalej, on jest
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/248
Ta strona została przepisana.