Na drzwiczkach tego powozu widniał podwójny herb, z baronowską koroną. Wysiadłszy zeń średniego wieku mężczyzna, podążył ku odźwiernemu.
— Pan Tréjan? zapytał, czytając listę lokatorów.
— Na piątem piętrze, nad antresolą, drzwi na wprost wschodów.
— Wiem, ale czy jest w domu?
— Nie widziałem aby wychodził.
Upewniony, iż zastanie Jerzego, przybyły wchodzić zaczął na stopnie, starannie wywoskowane.
Osobistość ta na pierwszy rzut oka zdawała się mieć około czterdziestu pięciu lat wieku, po ściślejszem wszelako rozpatrzeniu, widocznem było, iż przeszła dawno po za pięćdziesiąt.
Szybkim krokiem przebiegł piętra, dzielące go od mieszkania Jerzego Tréjan, a zatrzymawszy się przy drzwiach pracowni, nie zadzwonił ale gałką od laski uderzył z lekka kilkakrotnie we drzwi.
Był on, jak się okazywało, poufnym przyjacielem domu, zawsze serdecznie przyjmowanym, ponieważ na jego widok uśmiechnął się Walenty i otworzywszy drzwi pracowni wygłosił:
— Pan baron de Croix-Dieu.
Usłyszawszy to nazwisko, artysta podbiegł ku przybyłemu i uścisnął mu rękę.
— Ach! jakież przyjemne odwiedziny, zawołał. Jakżem szczęśliwy baronie, że cię widzę!
— Spodziewałem się tego, mój Jerzy, rzekł uśmiechając się pan de Croix-Dieu, i dla tego pospieszam do ciebie.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/25
Ta strona została przepisana.