tretem kobiety, jaką artysta po odejściu Viberta zapomniał przysłonić.
— Ach! zawołał, otóż coś, czegom dotąd nie widział jeszcze. Zbliżywszy się ku staludze, przystanął. Fanny Lambert! zawołał, ależ to wspaniałe!
Jerzy drgnął nagle.
— Znasz Fanny Lambert? zapytał żywo.
— Znam ją doskonale. Jestem poufnym jej przyjacielem.
— Przyjacielem? poufnym jej przyjacielem, powtarzał z wąchaniem Tréjan. Jakto mam rozumieć, baronie?
— W sposób najprostszy i najzacniejszy w świecie. Zachowuję dla Fanny Lambert uczucie szczerej przyjaźni, ojcowskiej życzliwości, a jeśli chcesz, wysoki zarazem szacunek.
— Szacunek? baronie, za daleko się posuwasz.
— W czem takiem! Fanny Lambert jest najuczciwszą z kobiet, jakie znam.
— Jesteś zbyt pobłażliwym. Uczciwa kobieta mająca kochanków?
— Miała jednego.
— Jednego?
— Tak. I jeszcze nie zostało dowiedzionem ażeby książę Aleoscu był jej kochankiem. Mówią w tym względzie bardzo wiele rzeczy. Ale jak widzę ty nie znasz wcale historji tej czarującej kobiety?
— Nie znam, w rzeczy samej.
— I ty, ty Jerzy, człowiek wytworny, z tak podniosłym umysłem, postępujesz jak gminny prostak i rutynista! Rzucasz wyrok na tę kobietę i sądzisz ją z po-
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/31
Ta strona została przepisana.