— Widziałem.
— U niej?
— Nie! tu. Zwiedzała moją pracownię, dwa czy trzy razy.
— I podczas tych wizyt pozowała do tego drugiego studjum?
— Ona nie wie nawet wcale że to płótno istnieje, odparł śmiejąc się Jerzy. Malowałem z pamięci.
Pan de Croix-Dieu uśmiechnął się z widocznem zadowoleniem.
— Mój Jerzy, wyrzekł po chwili, należę, jak ci to powiedziałem do liczby najpoufalszych przyjaciół Fanny Lambert. Obok tego jestem bogatym. Przyznaję wyjątkową wartość tej twojej pracy, i byłbym szczęśliwym, gdybyś mi zechciał na własność odstąpić to studjum. Gotów jestem zgodzić się na cenę, jaką sam oznaczysz.
Tréjan zarumienił się pomimowolnie.
— Radbym zadość uczynić twemu życzeniu, o czem nie wątpisz sądzę, baronie, a przedmiot żądany przez ciebie wyjątkowo nie dozwala mi tego uczynić. Błagam cię, nie nalegaj! rzekł Jerzy. Zwiększasz mój żal, nie zmieniając postanowienia.
— Nie powiem już i słowa więcej o tem, odparł Croix-Dieu! Sądzisz, być może, iż byłoby niedelikatnością z mej strony, pozbawiać cię portretu pomienionej osoby, przybranej w kostjum nieco przeźroczysty, z nieświadomością oryginału. Gbyby to miało być powodem twojej odmowy, przyniosę ci własnoręczne upoważnienie Fanny Lambert. Skoro zażądam go od niej, jestem pewien że mi takowe udzieli.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/33
Ta strona została przepisana.