wiesz o tem. Dla czego jednak to kryjesz! Miałżebyś przeczuwać to, iż nieszczęściem będzie dla ciebie ta miłość?
— Nieszczęściem... czemu? pytał Tréjan.
— Czemu? odpowiem ci jako przyjaciel z całą szczerością. Najprzód nie wiem, czy Fanny Lambert cię kocha, czy będzie kiedykolwiek kochała, mam jednak to przekonanie, uważaj dobrze, to niezbite, silne przekonanie, że nigdy twoją kochanką nie zostanie.
— Nawet gdyby mnie kochała?
— Będzie walczyła przeciw swojej i twojej miłości, a tego nie uczyni.
— Wyznam ci baronie, że to wygląda na paradoks.
— W czem?
— Gdyby nawet Fanny zasługiwała na szacunek jaki jej przyznajesz, nie zaprzeczysz iż miała kochanka.
— Powtarzam ci, iż nie zgadzamy się obadwaj w tym razie. Przyznawszy jednak słuszność twemu sądowi, ów błąd właśnie, umocniłby ją w jej uczciwem obecnie postępowaniu. Najskromniejsze dziewczę, najcnotliwsza z kobiet zamężnych ulegała by może pokusie, Fanny Lambert tego nie uczyni!
— Nie rozumiem cię, baronie.
— Nie rozumiesz, bo źle znasz Fanny a raczej nie znasz jej wcale. Zbieg dziwnych okoliczności uczynił z niej pozornie to, czem jest według twego zdania i według tych którzy ją sądzą być kobietą lekkich obyczajów, uchodzi za taką i wie o tem. Wie, co mówią o niej, lecz wie zarazem czego jest godną; słusznie, czyli nie słusznie, a według mnie najniesłuszniej, stra-
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/35
Ta strona została przepisana.