wysoce cenisz? zapytał Jerzy.
— Dla mnóstwa przyczyn, a oto dwie główne. Fanny jest dla mnie życzliwą, jako dla przyjaciela, lecz nie zaślubiłaby człowieka, któregoby nie kochała. Zresztą, ja kocham inną. Ach! gdybym miał serce wolne i gdybym był młodszym o jakie lat dziesięć, nie jutro, nie za godzinę, ale natychmiast powiedziałbym tej kobiecie: „Chcesz przyjąć moje nazwisko?“ I baronowa de Croix-Dieu byłaby królową Paryża.
— Fanny jest bogatą, nieprawdaż, pytał Tréjan po chwili zadumy.
— Tak, posiada dwa miljony.
— Zkąd przyszła do tego majątku?
— Nie wolno mi jest na to ci odpowiedzieć, mogę jednak zapewnić, że jego źródło jest czystem i że przyszły mąż Fanny, będzie mógł bez zarumienienia wraz z nią go dzielić.
To mówiąc, pan de Croix-Dieu wziął kapelusz, laskę, i podał rękę Jerzemu.
— Odchodzisz już, baronie? pytał ostatni.
— Muszę, oczekują na mnie. Ale sprawiłbyś mi wielką przyjemność, gdybyś po jutrze o jedenastej zechciał przyjść do mnie na kawalerskie śniadanie.
— Przyjdę niezawodnie.
Pan de Croix-Dieu zwrócił się ku drzwiom lecz w chwili wyjścia przystanął jeszcze przed portretem Fanny.
— Powtarzam ci, rzekł, kochany przyjacielu, że to mistrzowskie arcydzieło. Ostrzegam jednak, nie poddawaj się nadto myślom o zachwycającym oryginale tego obrazu. Jest to rada serdecznego twego przyjaciela.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/37
Ta strona została przepisana.