bądź więc chcielibyśmy dodać pod względem niezwykłej piękności tej kobiety, byłoby tylko powtarzaniem się.
Wielu z czytelników zna dobrze syreny w tym rodzaju, jakiej nadaliśmy nazwisko Fanny Lambert. Poznają w niej jedną z tychże, pod maską przejrzystą przysłaniającą zaledwie jej rysy twarzy i przyznają, że Jerzy Tréjan był nader zdolnym malarzem, a w braku innych zalet, był przynajmniej wiernym kopistą.
Filip de Croix-Dieu, znalazł bez trudu wyrazy, tak natarczywie żądanej przez młodą kobietę pochwały, za co w nagrodę nadstawiła mu czoło do pocałunku mówiąc:
— Wszelka praca wynagrodzoną być winna. Płacę ci, baronie, twój wysiłek autorski.
Croix-Dieu dotknął ustami włosów, zalotnie nastrzępionych nad białem czołem Fanny.
— Pomówmy na serjo drogie dziecię, rzekł. Przybywam z ulicy de Laval.
— Widziałeś Jerzego?
— Widziałem.
— Mówiłeś mu o mnie?
— Rzecz naturalna, ponieważ dla tego jedynie, jeździłem do niego.
— I cóż?
— Ha! sprawdziło się, com przepowiedział.
— Tréjan jest zakochanym w twej kornej służce?
— Szalenie!
— Kaprys chwilowy.
— Nie! to prawdziwa, gorąca miłość!
— Co mówisz?
— Mówię, prawdziwe, namiętne uczucie!
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/41
Ta strona została przepisana.