Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/64

Ta strona została przepisana.

ściany, jako i sufit pokrytemi były atłasem złotego koloru. Takież same były firanki i meble. Weneckie zwierciadła w kryształowej oprawie odbijały te barwy olśniewające, przepełnionego zbytkiem i bogactwem pokoju. Zdawało się jakoby kaskada złota ze wszystkich stron tu płynęła.
Przed kominkiem na którym płonął żywy ogień, siedziała, a raczej leżała wsparta na krześle piękna kobieta, czytając książkę, którą upuściła z okrzykiem radości na widok wchodzącego barona.
Piękność ta o żółto matowej cerze kreolki, miała, wyraziste czarne oczy i włosy czarne, mieniące się w ciemno-granatową barwę. Jej twarz owalna o klasycznych rysach, miała wyraz surowej stanowczości. Nizkie czoło oznajmiało siłę woli, posuniętą do uporu. Pełne rumiane usta, głęboko osadzone powieki, przysłonięte długiemi rzęsami, nozdrza ruchomie wydymające się za każdem silniejszem odetchnięciem, wskazywały w tej kobiecie zmysłową, namiętną naturę.
Taką była pani Blanka Gavard, wdowa po przemysłowcu, właścicielka dziesięciu miljonów. Wyglądała na lat trzydzieści, rzeczywiście jednak przeszła już czterdzieści kilka.

XI.

Cztery dziesiątki tych wiosen jakie przebiegły nad. czołem pani Gavard, nie umniejszyły jej wdzięków. Niemożna było do niej zastosować owej przykrej pochwały: „Jest to kobieta dobrze zakonserwowana“. Była rzeczywiście piękną i młodą. Ani jedna zmarszczka dostrzedz