— Wczoraj byłem nieobecny w Paryżu.
— Gdzież byłeś?
— W Saint-Germain.
— Cóżeś tam robił? jeśli zapytać wolno.
— Polowałem w lesie na sarny.
— Rzeczywiście?
— Dowiodę ci to świadkami. Było nas pięciu myśliwych a między niemi pan de Cröion i margrabia Andrzej de San-Remo, których znasz dobrze.
— Zatem, baronie, nie popełniłeś żadnego przeniewierstwa? żadnej nie było intrygi, nic podejrzanego?
— Jak to, posądzałaś mnie o coś podobnego?
— Trochę, przyznaję, a nawet wiele. Co chcesz, jestem zazdrosną, mówię to otwarcie.
— To źle! Jak możesz wątpić o mnie, który dla ciebie tylko żyję!
— Kochasz mnie więc?
— Uwielbiam! Dobrze wiesz o tem. Jesteś tego pewną.
— Kochasz tyle, co dawniej?
— Stokroć razy więcej! Jedyny mam cel życia, jedno marzenie. Dla czego nie chcesz urzeczywistnić go coprędzej, wszak w ciągu dwóch tygodni mogłabyś się nazywać baronową de Croix-Dieu?
Pani Gavard wzruszyła lekko ramionami.
— Znasz dobrze powody, odpowiedziała. Wyszedłszy za mąż, utracę prawo opieki nad synem, opieki, której wyrzec się nie chcę do ostatniej chwili z przyczyn bardzo ważnych. Dosyć zostałam pokrzywdzoną przez nieboszczyka mojego męża, który mnie pozbawił przy-
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/66
Ta strona została przepisana.