należnej legalnie części majątku, zdobytego wspólną z nim pracą, ażebym jeszcze dobrowolnie zrzekać się miała dochodów, jakiemi mam prawo rozporządzać do chwili pełnoletności mojego syna. W ciągu roku zostanę twą żoną.
— Rok zatem czekać mi każesz! wyszepnął z westchnieniem Croix-Dieu. Ach jakże długi to przeciąg czasu!
Piękna wdowa wzruszyła powtórnie ramionami, ale tym razem z uśmiechem.
— O cóż ci chodzi, baronie? odpowiedziała. Czyż możesz się na mnie uskarżać? Jestem dla ciebie tak dobrą, wyrozumiałą! Nie wzdychaj więc proszę i nie zasmucaj mnie daremno.
Filip de Croix-Dieu, pochwycił mówiącą w objęcia i przytulił ją do swych piersi.
— Tak, wyszepnęła, poddając się namiętnie, uściskom. Kochaj mnie, pociesz. Potrzebuję być kochaną, potrzebuję pociechy.
— Pociechy? z jakiej przyczyny? Miałażbyś mieć droga Blanko, jaką zgryzotę?
— Mam i bardzo ciężką!
— Zkąd?
— Ze strony Oktawiusza.
— Znowu?
— Tak, bezustannie, niestety!
— W czemże przewinił ów zły chłopiec?
— Jak zwykle popełnia głupstwa niesłychane, szaleństwa! Niszczy zdrowie i życie, bruka swą przyszłość, a obok tego rabuje mój majątek.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/67
Ta strona została przepisana.