Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/68

Ta strona została przepisana.

— Chciałaś powiedzieć swój własny.
— Nie! wszak będąc małoletnim obecnie, nic nie posiada.
— To prawda, lecz przed upływem roku będzie właścicielem sześciu milionów.
— Które popłyną przez jego ręce jak woda, roztopią się jak śnieg słońcem rozgrzany. I dla kogo je straci, na Boga, dla kogo? Dla kilku nikczemnych kobiet które rozchwytują ów wspaniały majątek, jaki do mnie należeć powinien. Ach! Filipie, na tę myśl krew burzy się we mnie. Nawykła do wystawnego życia miljonerów, zostanę prawie ubogą, podczas gdy mój syn będzie rozsypywał złoto i banknoty w zniesławionych buduarach i szulerniach!
Jak bywa w podobnych okolicznościach, pani Gavard zapłonęła gniewem, iskry padały z jej czarnych oczów, a łzy na policzki płynęły.
Baron ujął obie jej ręce.
— Uspokój się, ukochana, wyszepnął, na wszystko zaklinam i proszę. Oktawiusz jest winnym, bezwątpienia, lecz przemawiają za nim łagodzące okoliczności.
— Jakie? zapytała.
— Niedoświadczenie młodości, wpływ złych przykładów. Wszyscy prawie młodzi ludzie w takiem jak on położeniu, również postępują.
— Wszyscy prawie, mówisz? To fałsz, zawołała z uniesieniem pani Gavard. Znam takich, u których szał ma pewne granice, u których pewność odziedziczenia majątku nie wyłącza zamiłowania do pracy, nie gasi poczucia własnej godności! Dokąd zaszlibyśmy, przez