Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/75

Ta strona została przepisana.

— Ponieważ byłabyś nazbyt bogatą.
— Ha! teraz więc z kolei ja ci odpowiem: Co to szkodzi?
— O! Blanko droga, ja znam świat, mówił z powagą. Widziałby on w tem naszem małżeństwie zawarłem z czystej miłości, haniebną spekulację. Oskarżył by mnie, żem sprzedał swoje nazwisko, a ponieważ honor cenię nad wszystko, nawet po nad szczęście własne, zmuszony byłbym o tobie zapomnieć!
Słuchając tego, wdowa patrzyła w mówiącego z uwielbieniem, a ogarniona zachwytem rzuciła się w jego objęcia, wołając:
— Filipie, Filipie! gdzież szukać ludzi, podobnych tobie? Nie! takich nie ma dziś na świecie! I gdyby moje bogactwo miało stać się przeszkodą w przyjęciu twego nazwiska, odziedziczywszy miliony po Oktawiuszu, rozdałabym je ubogim! Rozmowa tych, tak obojga z pozoru szlachetnych ludzi, trwała jakiś czas jeszcze, poczem baron odszedł, przyrzekając nie szczędzić surowych napomnień marnotrawnemu synowi.
W przedpokoju zastał służącego, z którym poprzednio rozmawiał.
— Czyś uprzedził, Dominiku, pana Oktawiusza o mojem przybyciu? zapytał.
— Nie, panie baronie.
— Dla czego?
— Stukałem do drzwi dwa razy, nie odezwał się wcale. Śpi bezwątpienia, nie śmiem go budzić.
— Sam oznajmię moją wizytę; wskaż mi tylko drogę.