Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/77

Ta strona została przepisana.

kiemi nadzwyczaj meblami. Znajdowało się w niej wielkie łóżko rzeźbione, zwierciadła otoczone gipiurami, blado różowy kobierzec, tak puszysty jak trawnik angielski; kilkanaście takich obrazków jakie ów kupiec z ulicy Lafitte zamówił u Jerzego i podobne im statuetki.
Na widok tego wszystkiego, Croix-Dieu ironicznie się uśmiechnął.
Oktawiusz, widocznie znużony, utrudzony bezsennością kilku nocy kolejno po sobie na grze lub orgiach spędzonych, miał zamiar zapewne na łóżko się położyć, jak o tem świadczyła kołdra zdjęta do połowy, lecz w chwili gdy się począł rozbierać, znużenie zapanowało nad jego wolą.
Rozłożony na krześle, w najniewygodniejszej pozycji, z przewróconą w tył głową, opartą na niskiej poręczy krzesła, spał w swej toalecie balowej, to jest w białym krawacie, czarnym fraku, takichże pantalonach i białej kamizelce, na jeden guzik zapiętej.
Poza, w jakiej zostawał, odsłaniała w zatrważający sposób chudość jego ciała. Gors pogniecionej koszuli odstawał od jego wyschłych piersi, z których wydobywał się ciężki świszczący oddech. Krople potu spływały mu po czole, mimo że ogień na kominku wygasł od dawna. Widocznie trawiąca gorączka dokonywała dzieła strasznego spustoszenia, rozpoczętego nadużyciem rozkoszy życia.
— Otóż, wyszepnął Croix-Dieu, z szatańsko-sarkastycznym uśmiechem, nie pochwycisz ty chłopcze miljonów papy Gavard’a. A zbliżywszy się do śpiącego uderzył go z lekka po ramieniu, mówiąc wesoło: No!