Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/81

Ta strona została przepisana.

— Ha! cóż? odparł Oktawiusz, głupstwo, rzecz śmiechu godna! Przez cały dzień, wyobraź sobie baronie, biegałem z żydem od jednego towarzystwa ubezpieczeń do drugiego, obszedłem wszystkie jakie się znajdują w Paryżu. Co powiesz? Nic nie zrobiłem. Ach! głupcy akcjonarjusze! Odmawiać podobnie pewnej jak moja okazji? Wszak wiesz że jestem silnie zbudowanym. Nie otyłym, to prawda, ale muskularnym. Dobre nogi, wzrok dobry, dobry żołądek, wszystko jak trzeba w komplecie? Przekonałem się sam, mogę żyć sto lat.
— Podzielam to zdanie w zupełności, rzekł Croix-Dieu z pozorem przekonania.
— Nieprawdaż? powtórzył Gavard; chwilowo nieco osłabionym, być może, lecz bądź co bądź dzielnym! Zapytaj Reginy Grandchamps. Otóż, baronie, naśmiałbyś się do syta z komedji, jaką mi wyprawili doktorzy w owych towarzystwach ubezpieczeń. Wyborne! powiadam ci. Trzeba było naocznie to widzieć! Wyobraź sobie grupę najpoważniejszych medyków, bardziej poważnych od figurantów w tragedji, spiętych pod same uszy krawatami i dekoracjami na piersiach różnego rodzaju. Kazali wyciągać mi język, uderzali mnie w plecy, przykładali uszy do żołądka, macali kolana, ramiona, słowem przeróżne dziwy ze mną wyprawiali; a po ukończeniu tego wszystkiego pokiwawszy tajemniczo głowami, rozpoczynali na nowo i wreszcie odeszli, zabrawszy z sobą dyrektora, który w pięć minut powrócił sam z miną zasmuconego ojca rodziny, oświadczając mi, że Stowarzyszenie nie znajdując we mnie odpowiednich hygienicznych warunków ustawą przepisanych, odma-