Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/86

Ta strona została przepisana.

grać w karty, albo przynajmniej graj mniej hazardownie. Umieść się choć pozornie pod moją opieką. Upewnię twą matkę iż zmiana stanowcza nastąpiła w twojem postępowaniu, żeś mi się oddał w zupełności i dozwolisz mi sobą we wszystkiem kierować. Wniosę do niej za tobą mą prośbę, uspokoję jej wzburzenie, nie pomyśli ona już więcej o sądowej nad tobą opiece, a po upływie roku, zostawszy samodzielnym panem swoich trzystu tysięcy liwrów renty, będziesz nimi rozporządzał, jak ci się podoba. Oto jak myślę ułożyć te rzeczy. Jesteś ze mnie zadowolonym?
— Baronie! tyś aniołem! zawołał Oktawiusz w uniesieniu. Przysięgam, że w starości oślepniesz i będziesz bez grosza!
— Zkąd, dla czego? zapytał Croix-Dieu, z osłupieniem.
— Ponieważ jak ty mnie teraz, tak ja tobie później będę służył za przewodnika. Pójdziemy obadwaj stanąć na moście des Saints-Pieres; ja będę nadstawiał przechodniom skarbonkę na drobną monetę. Ha! ha! to będzie zabawne nieprawdaż?
Baron w milczeniu przyjął ów dowcip młodego hulaki, a żegnając się z Oktawiuszem wsunął mu w rękę kilka banknotów, unosząc z sobą to przekonanie, że przed upływem trzech miesięcy, karawan pierwszej klasy powiezie na cmentarz Pere-Lachaise, anemicznego spadkobiercę miljonów papy Gavard.
— Do klubu! James, zawołał na stangreta wsiadłszy do powozu.
Croix-Dieu należał jako członek, do owego arysto-