z siwiejącemi faworytami, trzymający pod ramieniem tekę, wypchaną papierami, w towarzystwie dwóch indywidjów w podartych butach i brudnej bieliźnie, zamierzał dzwonić do tejże bramy.
Croix-Dieu spojrzał badawczo na przybyłego, który w towarzystwie takich dwóch osobistości nie mógł żadną miarą należeć do gości markiza.
— Ależ nie mylę się, zawołał, wszak to pan, panie Verdier?
— Tak, we własnej osobie, panie baronie, odparł zagadniony. Izydor, Achiles Verdier, najniższy pański sługa.
— Radbym zapytać, co pan tu robisz.
— Jestem przysłany obowiązkowo przez mego zwierzchnika. A! ciężkie to nieraz rzeczy są do spełnienia. „Dura lex, sed lex.— “ Ależ w tym pałacu zamieszkuje markiz de San- Rémo?
— Tak uroczy, zachwycający młodzieniec.
— Pan masz mieć z nim sprawę?
— Niestety!
— Ma więc procesa?
— I długi.
— A mówiono, że jest bogatym?
— Mówią ludzie wiele rzeczy.
— Sądzisz więc pan, że on nie posiada majątku?
Verdier odchrząknął nie odpowiadając.
— Zatem przybywasz z poleceniem spisania aktu?
— Z przykrością jestem zmuszony to uczynić.
— Założysz pan protest?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/90
Ta strona została przepisana.