Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/94

Ta strona została przepisana.

bardziej niż zwykle pobladły, przytknął do skroni lufę rewolweru.
Croix-Dieu, znajdujący się obok niego, wyrwał mu broń z ręki, a wycelowawszy w jedno z okien gabinetu nacisnął kurek.
Strzał wypadł z odrobiną dymu i metalicznym hałasem a stożkowata kula wybiła dziurę w szybie.

XV.

Na ów strzał niespodziewany odpowiedział okrzyk przerażenia. Trwoga i groza wróciły przytomność czterym podpitym gościom.
Andrzej San-Rémo wydawał się być mocno zmięszanym, co tłómaczyło się niebezpieczeństwem, jakiego uniknął dzięki pomocy barona.
— Do czarta! zawołał tenże, mój przyjacielu, zawdzięczasz mi życie. Gdyby nie moja bystrość umysłu, leżałbyś już umarłym!
— To prawda, wyszepnął młodzieniec, będę o tem pamiętał, baronie. Masz prawo do mej głębokiej wdzięczności.
— Rzecz rozpatrzywszy na serjo, nie winieneś mi jej wcale.
— Jak to rozumieć?
— Traf rządził wszystkiem. Zarówno jak ty, nie przypuszczałem, aby rewolwer ten był nabitym. Jakieś wewnętrzne natchnienie kazało mi stanąć przy tobie. Usłuchałem tej rady i dobrze zrobiłem. Morał z tego Laki wypływa, kończył śmiejąc się Croix-Dieu, iż nie należy nigdy palnej broni zostawiać w ręku dzieci.