knym chłopcem, jak ty nim jesteś, zdrowym, dobrze wychowanym i zajmującym tak, jak ty wyższe stanowisko, nie odbiera się sobie życia wystrzałem bez jakichś ważnych powodów. Wyjaw mi zatem przyczynę?
— Niesmak, zniechęcenie do życia, wyszepnął Andrzej z zakłopotaniem.
Filip de Croix-Dieu wzruszył ramionami.
— Sądzisz więc, odrzekł, że lis tak szczwany jakim ja jestem, fałszywy zdawkowy pieniądz przyjmie za dobrą monetę, lub wyobrażasz sobie może, że ja cię badam dla zaspokojenia tylko mojej ciekawości? Nie! tak nie jest! Jeżeli pragnę poznać złe, jakie cię uciska, drogie me dziecię, to z tej przyczyny, iż mam silną nadzieję, a raczej pewność niezachwianą, że znajdę na nie lekarstwo. W dwudziestym trzecim roku życia, nie ma rany, któraby się zagoić nie dała. Uleczę twoją przyrzekam, jeżeli mi ją zobaczyć pozwolisz. Odbierać sobie życie dla tej jedynie przyczyny, iż się ma wierzycieli, jakież głupstwo do czarta!
— Jakto? zawołał San-Rémo, silniej jeszcze zarumieniony, pan wiesz? Tu zamilkł nagle.
— Wiem, że długi cię uciskają, dokończył baron.
— Któż panu o tem powiedział? Filip wyjął z kieszeni wiadome nam sądowe papiery.
— Patrz! rzekł, pokazując je młodzieńcowi, wszak poznajesz swoje podpisy, a obok nich protesty, wyroki sądowe, słowem zbiór cały tych przyjemnych rzeczy.
— Jakim sposobem dostały się one do rąk pańskich? pytał Andrzej zdumiony.
— Drogą najprostszą w świecie! odparł Croix-Dieu.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/97
Ta strona została przepisana.