Wysiadłszy z powozu przed dwiema godzinami, zetknąłem się oko w oko przy bramie pałacu z komornikiem, idącym zrobić ci zajęcie, wraz z dwoma towarzyszami. Dwoma biednymi czartami. Byłoby to nastąpiło niechybnie, podczas śniadania. Rzecz piękna! Gdy korki szampana wyskakują w jadalni, komornik spisuje protokół w salonie. Jakiż niewyczerpany temat dla filozofa nie prawdaż!
— I zapłaciłeś mu pan?
— Naturalnie, skoro odebrałem papiery, które ci z przyjemnością oddaję.
— Ach! panie baronie, jakże szlachetnym jesteś człowiekiem. To nie do uwierzenia, ale zarazem w jakże kłopotliwem stawiasz mnie położeniu!
— Ja ciebie, w kłopotliwem położeniu? Ja? Dlaczego?
— Ponieważ jestem teraz twoim dłużnikiem. Mój dług, stał się obecnie długiem świętym, długiem przyjaciela. W jakiż sposób wypłacę się z niego?
— Nie troskaj się tą bagatelą. Mówmy o ważniejszych rzeczach. Ów weksel nie jest jedynym, o ile sądzę. Ma on swych młodszych braci, rozrzuconych po świecie?
— Tak jest, niestety!
— Na jak dużą sumę?
— Na dwadzieścia pięć, do trzydziestu tysięcy franków.
— Dobrze. Wykupić je będziemy się starali. Lecz jeszcze słowo. Wszak nie z przyczyny jedynie braku pieniędzy na zapłacenie tych weksli powziąłeś myśl samobójstwa? Odpowiedz mi szczerze?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/98
Ta strona została przepisana.