— Spełniono więc kradzież? zawołał de Presles.
— Więcej niż na czterysta pięćdziesiąt tysięcy franków. Piękna suma, nieprawdaż?
— I ja jestem posądzony o ową kradzież? Jestem przytrzymany jako złodziej?
— A o cóż innego mógłbyś pan być oskarżonym i za co przyaresztowanym?
Okrzyk przerażenia wybiegł z piersi Gilberta de Presles. Oblał się rumieńcem, a potem zbladł, i zachwiawszy się, jak uderzony nagłym ciosem w głowę, omal nie upadł na ziemię.
Jobin podbiegł, aby go podtrzymać. Nie było potrzeby. Nastąpiła natychmiastowa reakcja. Wicehrabia odzyskał krew zimną, podniósł głowę z dziwnym uśmiechem i rzekł:
— Nie! to nazbyt głupie, bezsensowne przypuszczenie. Chybia się celu, gdy się przechodzi po za granicę prostego rozumu. Baron zaślepiony w swej nienawiści, pragnie mnie skalać, znieważyć. Niech pomni jednak, że hańba ta spadnie na jego własną głowę!
— Cóż pan więc sądzisz? zapytał Jobin osłupiały na powyższe wyrazy wicehrabiego.
— Sądzę, że pan Worms, okradł sam siebie, by mieć zasadę do rzucenia na mnie oskarżenia. Jestem wszelako spokojny. Sprawiedliwość wyświetli ową nikczemność. Cóż pan teraz z nami uczynić zamierzasz?
— Zawiozę państwa do Paryża.
— Jak prędko?
— Za chwilę.
— Tem lepiej. Radbym jak najspieszniej znaleść się
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/104
Ta strona została przepisana.