skich, odegrywałeś pan rolę bezinteresownego pocieszyciela. pani Worms?
— Tak panie.
— Trudno uwierzyć, ażeby człowiek, tak jak pan młody, nie uczuł dla tyle pięknej i nieszczęśliwej kobiety głębszego uczucia po nad prostą przyjaźń.
— Nie analizowałem tego, co się we mnie działo, rzekł wicehrabia. Wiedziałem tylko, że mój najwyższy szacunek dla baronowej dorównywał mej dla niej życzliwości i poświęceniu bez granic. Oto wszystko, panie!
— Jakie pan miałeś nadal zamiary, gdyby ci się udało dostać na obczyznę? badał dalej sędzia.
— Postanowiłem podróżować z panią Worms, oboje pod przybranemi nazwiskami, a podróżować tak długo, dopóki wszelkie ślady za nami zatraconemi by nie zostały, a następnie, umieściwszy baronową w jakiem odosobnionem schronieniu, poświęcić dla niej moje życie.
— Niezmiennie w sposób platoniczny?
— Tak, panie. Obecnie wydaje się to panu być nieprawdopodobnem, skoro jednak poznasz pan tę, o której mówimy, łatwo zrozumiesz, o ile czystem być może uczucie przez nią wzbudzone!
— Mówiłeś pan o długich podróżach i o jakiejś w ukryciu tajemniczej egzystencji. Czy jednak można się puszczać daleko z kilkoma tysiącami franków? jakiemi pan rozporządzałeś?
— Pani Worms zabrała z sobą klejnoty wysokiej wartości, łatwe do spieniężenia!
— A! zatem pan postanowiłeś żyć z osobistych dochodów baronowej?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/114
Ta strona została przepisana.