Gilbert pochyliwszy głowę przed trupem, sam się umieścił pomiędzy dwoma agentami i wyszedł wraz z nimi z pokoju.
— Nie! nie, po sto razy nie! mówił Jobin, schodząc głównemi schodami. Młodzieniec ów nie był sprawcą tej zbrodni? Kto jednak w takim razie? Mnie odkryć należy winowajcę i odkryję go sam, ponieważ zacny ów sędzia, pewien, że schwytał winnego, nic mi w tem nie dopomoże.
Jednocześnie Boulleau-Duvernet myślał sobie:
— Nic go nie zmieszało, nic nie wzruszyło! Ów nędznik jest bardziej zatwardziałym, niźli sądziłem. W jaki sposób przekonać go o popełnionym występku? Będzie walczył do ostatka! Jakaż zbrodnicza organizacja! Jaka energja! Jaka krew zimna! Jeden mnie tylko szczegół zdumiewa, dla czego on pozostawił ów list bezimienny w ręku trupa, a następnie, co zrobił z ukradzionemi pieniądzmi?
I zeszedł z pisarzem na dziedziniec.
Wieść o przybyciu sędziego śledczego z agentami rozbiegła się i po tej części pałacu, gdzie znajdowało się biuro bankierskie i pracowali urzędnicy.
Gdy Boulleau-Duvernet przechodził dziedziniec, zastąpił mu drogę jakiś wysoki szczupły, mężczyzna, o bladej cerze twarzy, kędzierzawych włosach i zapytał z niemieckim akcentem:
— Pan sędzia śledczy mnie niepoznaje?
— A pan jesteś, jeśli się nie mylę, kasjerem domu Worms? odrzekł zagadniony.
— Fryderyk Müller, tak panie.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/123
Ta strona została przepisana.