pamięć, nigdy dotąd niezawodzącą że mi jej dziś kompletnie brakuje.
— Szukaj pan zwolna, nic nie nagli, rzekł agent.
Müller otworzył księgi zapełnione listami i różnemi notatkami, jakie przeglądał najstaranniej.
— Ach! zawołał nagle, dobywając papier zapisany cyframi. Otóż czego szukałem. Patrz pan!
Tu podał arkusz papieru Jobin’owi.
Agent rzuciwszy nań okiem, zwrócił mu go mówiąc:
— Dla mnie, jest to bazgranina. Lecz gdzie ja nic nie widzę, tam pan widzisz jasno. Rzecz główna, iż pan odnalazłeś dokument. Nie mamy tu już co robić.
Kasjer, w miejsce odpowiedzi, dobył z kieszeni mały kluczyk i włożył go w zamek szuflady.
— Mam tutaj, rzekł, niektóre papiery, nie dotyczące bankowego domu, osobiste moje listy, które wolno mi jest zabrać jak sądzę?
Tu chciał otworzyć szufladę. Jobin powstrzymał mu rękę, wołając żywo:
— Nie! nigdy! Nic z tego pokoju wyniesionem być nie może, oprócz arkusza z cyframi jaki pan trzymasz w ręku.
— Mam honor powtórzyć panu, że tu nie chodzi o żadne finansowe papiery, ale o moje własne korespondencje, rzekł kasjer.
— Zrozumiałem to doskonale i jestem przekonany o ścisłości pańskiego twierdzenia, rozkaz jednakże wydany, jest świętością dla żołnierza, a ja jestem żołnierzem sprawiedliwości, chciej pan wiedzieć o tem. Spoczywa na mnie odpowiedzialność, a obok tego mam i
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/131
Ta strona została przepisana.