dzo biednie ubrany.
— Stani, rzekł do niego Fumel, używając tego zwykłego skrócenia. Ow pan, nowo przybyły klient do naszego domu, pragnie pozyskać objaśnienia o pewnej damie. Przejrzyj notatki mój Stani.
Młodzieniec dobył z kieszeni obdarty portfel, kawałek ołówka i siadł gotów do pisania.
— Panie, rzekł Fumel, zwracając się do Jobin’a, zechciej powtórzyć nazwisko pomienionej osoby.
— Alina Pradier, wygłosił agent.
Dziwny uśmiech wybiegł na usta Stanisława Picolet.
— Już napisałem, rzekł. Jej adres?
— Ulica Frydlancka.
— Cóż pan życzy wiedzieć?
— Dla panny Aliny Pradier uczuwam wiele sympatji, lecz mało ufności, rzekł Jobin. Czynię dla niej stosunkowo wielkie ofiary, a mam powody wątpienia o jej moralności. Chciałbym przeto wiedzieć dokładnie, jak o niej sądzić w tej mierze, tak co do jej przeszłości, jako zarówno i teraźniejszości.
— Poznasz pan wymienione szczegóły w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Mamże przesłać panu te objaśnienia?
— Nie trzeba, sam przyjdę po nie, lecz zwłoka czterdziestu ośmiu godzin, to nazbyt długo. Czy nie możnaby pozyskać coś prędzej?
— Nie podobna! Policja żądałaby najmniej trzech dni czasu; my jednak jesteśmy zręczniejsi niźli agenci prefektury.
Jobin uśmiechnął się pomimowolnie.