do drzwi i Walenty wprowadził ich do pracowni.
Jeden z nich był ową wyłysiałą wąsatą osobistością, z którą szedł Grisolles, prowadząc się pod rękę przy wyjściu z teatru, drugi jego towarzysz, szczupły, mały mężczyzna o kędzierzawych włosach, trzymał w ręku tyrolski kapelusz. Gęsta długa broda, na dwie połowy rozdzielona, spadała mu na kamizelkę. Pantalony miał, w buty wysokie włożone.
Ci obaj przybyli, mieli tak dziwne i podejrzane fizjonomie, że wicehrabia z Tréjanem zamienili pomiędzy sobą zaniepokojone spojrzenie. Trwożyli się, widząc młodego markiza, oddającego swe życie w ręce porucznika,, jaki nie zdołał sobie dobrać innych ludzi, po nad „przyjaciół i braci“ tego rodzaju.
Wzajemne porozumienie się trwało kilka minut. Grisolles, jako zobelżony, miał prawo broń wybierać.
Świadkowie oznajmili, że wybrał szpadę.
Postanowiono, że spotkanie nastąpi za dwie godziny, to jest punktualnie o dziesiątej, w oznaczonem miejscu wśród lasku Winceńskiego, po czem przyjaciele owego kapitana, salutując po wojskowemu obecnych, odeszli.
— Jak ci się zdaje, kuzynie? Możebym poszedł Andrzeja o warunkach powiadomić, zapytał Tréjan.
— Pojadę wraz z tobą, mój chirurg czeka w powozie. Wziąłem z sobą na wypadek szpady i szkatułkę z rewolwerami, odparł wicehrabia Grandlieu.
Wicehrabia wraz z Jerzym udali się do pałacyku przy ulicy Boulogne, gdzie zastali pana de Croix-Dieu, próbującego broni z Andrzejem.
Pan de Grandlieu odpowiedział z zimną obojętno-
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/15
Ta strona została przepisana.