były uzasadnionemi. Miał rywala a tem groźniejszego, że był nim jego własny pryncypał, baron Worms.
Mąż Walerji, zawrócił sobie głowę Aliną Pradier, i rzecz nie do uwierzenia, roztoczyła ona nad nim absolutną władzę, dzięki zapewne wyższości wad swoich i zapanowała tak nad nim, jak dotąd żadna z kobiet.
Pewnego wieczora, a raczej pewnej nocy, wprowadzonej pod dach małżeński Alinie Pradier, przyszła fantazja zwiedzić sale przyjęcia w pałacu.
Pan Worms, zawsze i we wszystkiem posłuszny na jej skinienie, oprowadzał ją z zapaloną świecą w ręku.
— Bardzo to piękne, odpowiedziała popatrzywszy chwilę, radabym jednak widzieć to wszystko przy pełnem gazowem oświetleniu.
—- Chcesz? rozkażę natychmiast oświetlić, zapytał śmiejąc się baron.
— Jakto, tej nocy?
— Jednej chwili, w oka mgnieniu. Powiedz że życzysz sobie, a obudzę kamerdynera i w ciągu dziesięciu minut nastąpi illuminacja.
Alina Pradier potrząsnęła głową.
— Nie! Ja mam inną myśl, lepszą. Wydaj bal, ja na nim będę, zadecydowała stanowczo.
Baron spojrzał na swoją kochankę z osłupieniem. Mimo, że nawykł do kaprysów owej kobiety, wyż wymieniony jednakże przez nią, zdawał mu się przechodzić granicę najbardziej rozbujałej fantazji.
— Cóż to? co znowu? zawołała z gniewem Alina. Dlaczego patrzysz na mnie tak osłupiałemi oczyma, jak gdybym powiedziała coś szalonego?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/153
Ta strona została przepisana.