mię wieśniaczki Bretońskiej, czarownie była piękną tego wieczora. Przyjmowała ona przybywających w progu wielkiego salonu. Wszyscy oni prawie wymieniali swoje nazwiska, witając ją ukłonami.
Gilbert de Presles, zachwycająco piękny w ubiorze Palikara, pożerał ją wzrokiem.
Pomiędzy gośćmi, mężczyzna wysokiego wzrostu w kostjumie Armeńczyka stał nieruchomy pod oknem, nie mówiąc nic do nikogo, widocznie wyosabniając się z ogólnej wrzawy i wesołości.
Był to Fryderyk Müller, ponury, smutny, przygnębiony znaną nam troską, pełen nienawiści dla barona od chwili, w której tenże odebrał mu Alinę Pradier.
Salony zwolna się zapełniały.
Dwie niewidzialne orkiestry, umieszczone w górnej trybunie między krzewami raźno przygrywały. Organizowały się kadryle i bal dochodził kulminacyjnego punktu ożywienia.
Północ wybiła. Rytm uroczego walca cichnąć już zaczął. Obie orkiestry umilkły. Nagle szmer powstał ode drzwi wielkiego salonu, zbliżając się i rosnąc z każdą chwilą.
Ze strony męzkiej ów szmer wyrażał zachwyt i zdumienie, ze strony żeńskiej zdumienie wraz z oburzeniem.
Obecni powstali z miejsc swoich. Każdy miał coś do powiedzenia na ucho sąsiadowi swemu, albo sąsiadce.
We drzwiach salonu ukazała się kobieta majestatycznej postaci i bez najmniejszej oznaki zakłopotania szła pośród grupy osłupiałych gości.
Ta kobieta, której górną część twarzy pokrywała
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/155
Ta strona została przepisana.