Tu pani Worms przeciskać się poczęła przez tłum zaproszonych szukając męża, którego odnalazła nareszcie.
— Mój przyjacielu, rzekła do niego z lekkiem zakłopotaniem, przychodzę do ciebie jako posłanniczka od obecnych tu dam. Dziwią się, niepokoją, mówiła dalej baronowa, obecnością osoby pięknej, niezaprzeczenie, ale ubranej w dziwnie nieprzyzwoity kostjum.
— Tak, kostjum jest nieco drastycznym, odrzekł pan Worms. Te włoszki mają tak mało taktu i zastanowienia. Nawykłe do obnażonych w swym kraju posągów, naśladują je przy przebraniu, nie widząc w tem nic złego.
— A! jest to więc Włoszka?
— Tak moja droga. Dama wysokiego rodu, niezmiernie bogata! Markiza de Mentano.
— Po raz pierwszy słyszę to nazwisko, wyszepnęła Walerja.
— I ja przed dwoma dniami nie znałem go wcale! Bądź jednak spokojną, to co ci mówię, jest autentycznem. Ambasador Włoski pisał do mnie wczoraj, polecając mi swoją szlachetną rodaczkę i prosząc dla niej o zaproszenie na nasz bal.
— Zaprosiłeś więc zapewne i markiza wraz z jego żoną?
— Nie, ona sama przebywa w Paryżu. Uspokój więc proszę, obecne tu damy, których skromność cierpiałaby może na niedyskrecji tego kostjumu.
Walerja odeszła a za chwilę później zaczęło krążyć po salonie to zdanie z ust do ust powtarzane:
— Jest to wielka dama włoska, protegowana przez ambasadora.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/157
Ta strona została przepisana.