ścią na ukłon barona, ku któremu instynktownie czuł wstręt nieprzezwyciężony, w zamian, z gorącą życzliwością uścisnął dłoń Andrzeja.
— O której godzinie, wicehrabio, nastąpi spotkanie? pytał ten ostatni.
— O dziesiątej, w lasku Winceńskim. Przyjedziemy po ciebie.
— Każę zaprządz do mego powozu.
— Dobrze, będzie jechał za nami, ponieważ pojedziesz moim.
Powyższe zajście miało miejsce w połowie Lutego, jednego z najokrutniejszych w roku miesięcy, trudno bowiem wyobrazić sobie czas bardziej ponury i przykry, w chwili, gdy lando wicehrabiego i powóz Andrzeja wjechawszy do Wińceńskiego lasku, zatrzymały się u brzegu alei, w pobliżu oznaczonego miejsca spotkania.
Croix-Dieu został w powozie młodego markiza, pragnąc z oddalenia przypatrywać się pojedynkowi.
Stary dwukonny fiakr stał już przy drodze, ów fiakr przywiózł Grisoll’a z jego świadkami. Garybaldyjczyk, jak powiedzieliśmy, był bardzo urodziwym chłopcem a swoją piękną urodę uważając jako kapitał, ciągnął z niej dochody. Nieszczęściem ów kapitał uczuł się mocno nadwerężonym od wczoraj. Czerwone znaki na twarzy przybrały podczas nocy barwę błękitną, w żółtą wpadającą. Prócz tego, szerokie czarne koło otaczało prawe oko Grisoll’a, którego nabrzękła powieka przymkniętą była do połowy. Napróżno Grisolles starał się przyprowadzić do jakiej takiej jednostajności swe zeszpecone oblicze, pokrywając je grubą warstwą ry-
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/16
Ta strona została przepisana.